klub katarakt

klubkatarakt-2016-8198

Hamburg, drugie miasto w Niemczech, wielki międzynarodowy port malowniczo położony niedaleko ujścia Łaby do Morza Północnego, może pochwalić się ciekawą sceną muzyki współczesnej. Może nie tak bogatą i różnorodną, jak Berlin, ale z tradycjami. Pierwsze skojarzenie jest historyczne: to Staatsoper Hamburg za czasów dyrekcji Rolfa Liebermanna, słynnego intendenta i kompozytora, który przeszedł do historii jako inicjator powstania kilku arcydzieł operowych XX wieku. Za jego kadencji na zamówienie Staatsoper Hamburg komponowali najwybitniejsi twórcy, a repertuar operowy wzbogacił się m.in. o „Diabły z Loudun” (1969) Krzysztofa Pendereckiego, „Staatstheater” (1971) Mauricia Kagela czy „Dziewczynkę z zapałkami” (1997) Helmuta Lachenmanna.

Dzisiaj do Hamburga nie przyciąga wprawdzie opera, o mieście słychać jednak dzięki młodym twórcom: kompozytorom i wykonawcom. To tu siedzibę ma bardzo wyrazisty ensemble decoder, zespół młodej generacji, reprezentującej kulturę muzyczną cyfrowych tubylców. Jego członkini, eksperymentująca wokalistka Frauke Aulbert, jest urodzoną hamburżanką. Jej kolega Alexander Schubert, kompozytor, współzałożyciel i członek decodera, należy do najbardziej intrygujących reprezentantów swego pokolenia. Z Hamburga pochodzi też ekscentryczny kompozytor i performer Felix Kubin, który często występuje w Polsce. Działa tu ponadto bardziej klasyczna (czytaj: łącząca muzykę XX wieku z klasyką) orkiestra smyczkowa resonanz, która od 2014 ma swoją siedzibę (resonanzraum) w dawnym schronie przeciwlotniczym, malowniczej betonowej twierdzy, przekształconej w sceny koncertowe, w której mieści się również znany klub muzyczny Übel&Gefährlich, rozbrzmiewający takimi gatunkami, jak techno, jazz i piosenka. Innym, nieco bardziej spokojnym miejscem przyjaznym muzyce współczesnej, jest postindustrialne centrum Kampnagel, gdzie odbywają się festiwale muzyki współczesnej Greatest Hits i klub katarakt. To oczywiście tylko kilka przykładów inicjatyw i miejsc, gdzie spragniony nowych dźwięków słuchacz może znaleźć coś dla siebie. Na stronie internetowej Verband für aktuelle Musik Hamburg jest kalendarium imprez na cały rok, a także adresy kilkudziesięciu klubów muzycznych.

Zachęcona muzyczną ofertą miasta, w którym dotąd nigdy nie byłam, wybrałam się na festiwal muzyki eksperymentalnej klub katarakt (13-16 stycznia). Utworzony w 2005 roku przez kompozytorów Jana Feddersena i Roberta Engelbrechta czterodniowy cykl koncertów odbył się po raz jedenasty. To, co wyróżnia tę kameralną imprezę, to akcent położony nie na nową muzykę (typowo niemiecki gatunek), lecz na muzykę eksperymentalną (typową dla kultury amerykańskiej). Zaświadczają o tym nazwiska dotychczas zaproszonych kompozytorów-rezydentów, wśród których byli Eliane Radigue, Phill Niblock, Alvin Lucier, Rhys Chatham, Charles Curtis, La Monte Young & Marian Zazeela, Marc Sabat, Gerard Pape, Matthias Kaul, Lois V Vierk i Marko Ciciliani, a także ensemble zeitkratzer. Festiwal buduje swój program między gatunkami muzycznymi i artystycznymi: kompozycja miesza się z improwizacją i sztuką dźwięku, muzyka akustyczna z elektroniczną. Festiwal odbywa się we wspomnianej przestrzeni Kampnagel i ma do dyspozycji trzy połączone w amfiladzie nieduże hale, które wykorzystuje do aranżacji muzyki w przestrzeni i przełamywania tradycyjnej sytuacji koncertowej.

Tak właśnie było w tym roku: koncert otwierający klub katarakt zakładał swobodną wędrówkę słuchaczy między instalatywnie rozmieszczonymi grupami kilkudziesięciu wykonawców (zespoły: decoder, katarakt Allstars, Nelly Boyd, Stark Bewölkt i TonArt). Bohaterem wieczoru i rezydentem festiwalu był Christian Wolff, legenda nowojorskiej awangardy muzycznej, bliski współpracownik Johna Cage’a. Na tę okazję zrealizował zamówienie na utwór „Where” (2015) dla sześciu lub więcej wykonawców. Ponadto zabrzmiały takie utwory, jak: fortepianowe „Keyboard Miscellany” (1988-) i „Incidental Music” (2003-2004) – w wykonaniu kompozytora – oraz „Burdocks” (1970-1971) na jedną lub więcej orkiestr; dowolną liczbę wykonawców; dowolny instrument lub dźwięk. Otwarte na indywidualną interpretację utwory zostały zagrane przez hamburskich muzyków z wyczuciem klimatu i przestrzeni.

Kolejnego dnia wykład i koncert portretowy miał młody kompozytor z Hamburga Sascha Lino Lemke (ur. 1976). W skrócie jego zainteresowania artystyczne obejmują mikrotonowość oraz użycie elektroniki na żywo (odbył staż w paryskim IRCAM). Lemke buduje w utworach wielopiętrowe konteksty odniesień, cytując dzieła innych twórców. Koncert pokazał również, że chętnie wykorzystuje modne dziś gesty teatralne. Mam tu na myśli utwór prawykonany (zamówienie klub katarakt i Ensemble Effusion): „Alone. Solely Soli 4 Trio & its Double(s) dla stepującej wokalistki (ubranej w smoking i cylinder), przestrojonej skrzypaczki i pianistki z użyciem live electronics i światła.

Bardziej podobał mi się utwór „Sketches for a Postcard to Sirius” (2010-2011) na dwa fortepiany i elektronikę, nie tylko tytułem nawiązujący do Stockhausena, który, jak wiadomo, jest dziś na Syriuszu. Chodzi mi raczej o muzyczne skojarzenie z „Mantrą”, nieuniknione nie tylko ze względu na obsadę instrumentalną, ale też rodzaj przekształceń elektronicznych, które brzmieniem przypominały zastosowaną w „Mantrze” modulację kołową. Kompozytor oddał też hołd Lachenmannowi, Ligetiemu, Nancarrowowi i spektralistom. Mimo przeładowania znaczeniami, kompozycja była atrakcyjna czysto muzycznie i rozwijała się w rozbudowany poemat fortepianowy. Szkoda tylko, że odbiór zakłóciły problemy techniczne i słyszalny mniej więcej od połowy click-track. Zimną krew zachowali pianiści: Jennifer Hymer i Bernhard Fograscher, którzy do końca dobrze panowali nad niełatwą materią dźwiękową.

Tego samego wieczoru, zanurzeni w miękkich kanapach rozrzuconych swobodnie w przestrzeni jednej z hal, wysłuchaliśmy przepięknego, nokturnowego koncertu duetu klarnetowego z Berlina The International Nothing. Kai Fagaschinski i Michael Thieke to muzycy i zarazem kompozytorzy. Przez oszczędne dźwiękowo, wyciszone, ale wewnętrznie rozwibrowane utwory wykreowali atmosferę skupienia na najdrobniejszych detalach, najmniejszych zmianach dynamiki i barwy dźwięku. Słuchając siebie, perfekcyjnie rozporządzając czasem i niewieloma starannie wyselekcjonowanymi gestami pokazali, czym jest muzykalność i wyobraźnia muzyczna. Były to niezapomniane chwile festiwalu.

Na recital pianistki Sabine Liebner, wykonującej następnego dnia utworu Christiana Wolffa, Johna Cage’a, Karlheinza Stockhausena, Mortona Feldmana i Galiny Ustwolskiej niestety nie zdążyłam. Wysłuchałam natomiast występu szwajcarskiego duetu Diatribes. Jego członkowie – Cyril Bondy i d’incise – do dyspozycji mieli nieliczne, proste instrumenty perkusyjne, drobne obiekty, laptop, harmonikę zwaną Melodyka… Dwa utwory „Blood Dunza” (2014) i „Great Stone” (2014) złożyły się na program, który dekonstruował muzykę dub. Rezultatem była minimalistyczna tkanka brzmieniowa, skupiająca uwagę słuchacza na najdrobniejszych dźwiękach, niby przypadkowych, „niemuzycznych”, lecz zarazem precyzyjnie wkomponowanych w narrację.

Festiwal zamknął nazajutrz pokaz eksperymentalnych filmów krótkometrażowych, audiowizualny performans Rainera Kohlbergera, po którym nastąpił jeszcze nocny set didżejski hamburskiego kolektywu Sutsche.

Klub katarakt to impreza kameralna i bezpretensjonalna, adresowana do tych, którzy cenią sobie dobrą muzykę i nie potrzebują do słuchania specjalnych zachęt ani spektakularnych fajerwerków. Festiwal organizowany przez kompozytorów, którzy dzielą się z wiernymi, jak sądzę, słuchaczami swoimi fascynacjami muzycznymi, swoim punktem widzenia i słyszenia.

„Odra” 3/2016

 

 

Dodaj komentarz