Thomas Schäfer

1259283_m1w550q100v379_81-27586532_81-27590839_BILD1

Podążać różnymi ścieżkami. Rozmowa z Thomasem Schäferem

Thomas Schäfer (ur. 1967), muzykolog, dziennikarz muzyczny, od 1998 roku kurator programowy rozmaitych festiwali muzycznych i sztuk performatywnych (Salzburger Festspiele, Tanzquariter Wien, Münchener Biennale für neues Musiktheater, Wien Modern). Od 2009 roku dyrektor Międzynarodowego Instytutu Muzycznego w Darmstadcie oraz organizowanych przez ten Instytut Międzynarodowych Letnich Kursów Nowej Muzyki.

MONIKA PASIECZNIK: Międzynarodowe Letnie Kursy Nowej Muzyki w Darmstadcie to historia muzyki drugiej połowy XX wieku. Ich rola zmieniała się na przestrzeni dziesięcioleci: inna była pięćdziesiąt lat temu, inna jest dziś, w czasach rewolucji technologicznej, w epoce po postmodernizmie. Jak określiłby Pan tę rolę?

THOMAS SCHÄFER: Odpowiedź na to pytanie nie jest wcale taka łatwa. Kursy powstały w 1946 roku, a więc zaraz po wojnie, w czasach zupełnie innych niż dziś. Ich rolą było odnowienie zerwanej więzi z muzyką, która przez wiele lat była zakazana i niewykonywana. W latach pięćdziesiątych ugruntowało się to, na czym Kursy stoją dzisiaj, czyli awangarda muzyczna. Wyodrębniły się liczne dyskursy, które rozwijały rozmaite kwestie estetyczne. Każdą dekadę można analizować pod kątem nowych dyskursów, nie tylko zresztą dotyczących samej kompozycji, ale także produkcji muzyki, które poruszały młodych kompozytorów.

Jeśli spojrzeć na dzisiejszą młodą generację, widać od razu, że kompozytorzy pracują zupełnie inaczej niż ich poprzednicy, inaczej żyją, skądinąd czerpią inspirację. W tym roku gościliśmy na Kursach pierwsze prawdziwe pokolenie digital natives. Jestem głęboko przekonany, że jako Kursy i festiwal powinniśmy zareagować na tę zmianę, ale bez pomijania poprzednich generacji. Chodzi więc o to, by podążać różnymi ścieżkami estetycznymi, a nie koncentrować się odtąd wyłącznie na rewolucji cyfrowej, multimediach. Dlatego obok Jagody Szmytki gramy nadal Helmuta Lachenmanna, obok Johannesa Kreidlera – Georgesa Aperghisa, obok Simona Steena-Anersena – Hansa Thomallę, obok Jennifer Walshe – Pierluigiego Billone.

Czy Pana zdaniem istnieje coś takiego, jak estetyka darmstadzka?

Nie, nie ma czegoś takiego. Albo: jest wiele estetyk darmstadzkich, ale to nie my je kreujemy. Oczywiście Darmstadt ma swoje znaczenie w Niemczech i na świecie. Robimy to, na co pozwala nam struktura organizacyjna. Jesteśmy letnią akademią oraz festiwalem, co daje pewne korzyści. Mamy rozmaite dyskursy, współpracę z młodymi ludźmi, całe dni warsztatów, wykładów. Zwykły festiwal – jak choćby w Donaueschingen – tego nie ma. Z kolei letnie akademie dysponują wprawdzie zapleczem teoretycznym, ale brakuje im praktyki i po prostu dobrych koncertów, które w Darmstadt są tradycją. Sądzę, że to właśnie kombinacja tych dwóch formatów przyciąga ludzi z całego świata. Dlatego kursy wciąż są dla nich atrakcyjne.

Program Kursów jest wręcz przeładowany atrakcjami: koncerty, wykłady, warsztaty… Nie sposób wziąć we wszystkim udział.

Długo zastanawialiśmy się, co zaproponować uczestnikom Kursów, którzy przyjadą z Meksyku, Seulu, Chicago albo Kijowa. Kursy darmstadzkie są naturalnie ogromnym przeciążeniem, trzeba samemu wybrać zajęcia i – że tak powiem – samemu zaplanować sobie te kursy. Tak było dawniej, tak jest teraz. Czego natomiast dawniej nie było, to projekty, których mieliśmy w tym roku dwadzieścia, i które zostały zrealizowane metodą Call for Project. Uczestnicy kursów przyjechali i wiedzieli, nad czym będą pracować. Oprócz tego mogli chodzić na wykłady, które ich interesowały, koncerty i performanse. W Darmstadt jest też wiele innych rzeczy, których uczestnicy nie mają w domu, przede wszystkim naprawdę intensywne doświadczenie nowej muzyki, nie na YouTube, ale na koncertach.

Hasło tegorocznych Kursów brzmiało „Performance Matters”. Było wiele wydarzeń, które przekraczały tradycyjną sytuację koncertową. Czy to był jednorazowy pomysł, czy może jest to już ważna tendencja we współczesnej muzyce?

Na pewno w ostatnich latach ta tendencja wzrosła. Nie jest to zresztą nic nowego, w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych twórcy również podejmowali próbę przemyślenia na nowo sytuacji, w jakiej wykonuje się muzykę, z zamiarem stworzenia nowej koncepcji tej sytuacji. Postanowiliśmy skupić się na tym temacie, ponieważ dwa i cztery lata temu tendencja ta dała o sobie znać na Kursach, także rozmowy z kompozytorami i muzykami utwierdziły nas w przekonaniu, że jest potrzeba, by ponownie wypróbować tę sytuację. Jeśli spojrzeć do programu, to już od początku festiwalu widać całe szerokie spektrum możliwości: od Carré Stockhausena, przez Limbo Lander Jagody Szmytki, Audioguide Johannesa Kreidlera po koncert plenerowy Nadar Ensemble. Widać również historyczne odniesienie do Stockhausena. A więc mamy dobrze znany temat „muzyka i przestrzeń”, który poruszał kilkadziesiąt lat temu i dziś.

Dziś mówi się również o nowym pokoleniu zespołów. Co różni je od zespołów poprzednich generacji? Co nowego widać w wykonawstwie muzyki współczesnej?

Nie przeciwstawiałbym tych generacji. Rzeczywiście, w ostatnim czasie powstaje bardzo dużo nowych zespołów, które wiedzą, co lubią, wiedzą też, że od trzydziestu lat działają i zbierają doświadczenia takie zespoły, jak Ensemble Modern, London Sinfonietta, Ensemble Intercontemporain, Ensemble Modern, Klangforum Wien, czyli generacja poprzedników. Młode zespoły mimo to podejmują się wykonywania nowej muzyki, co w tej sytuacji nie jest wcale łatwe. Cechuje je płaska struktura i brak rozbudowanego zaplecza organizacyjnego, członkowie wiele spraw załatwiają sami. Nawiązują bliskie kontakty z młodymi kompozytorami, z którymi rozwijają wspólne projekty. Często też kompozytorzy są członkami tych zespołów, podobnie jak reżyserzy dźwięku. Tak więc istnieje pewien wyróżniający ogólny obraz tych zespołów, który zdecydowanie bardziej niż kiedyś odzwierciedla się w ich projektach. Poszukując swej wyrazistej tożsamości, zespoły kreują się raczej na „band” niż orkiestrę, co oznacza przekraczanie granic estetycznych. Druga strona medalu jest natomiast taka, że nieliczne z tych zespołów kreują swój wizerunek przez repertuar, co jest wielkim zagrożeniem dla tych zespołów w dalszej perspektywie, bo grają one bardzo dużo bardzo aktualnej muzyki, ale nie sięgają już po muzyką nieco starszą, czyli muzykę ansamblową powstałą na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu, sześćdziesięciu lat.

Jakie ma Pan plany na kolejne kursy?

Najpierw usiądę z moim zespołem i przemyślę, jak poszło w tym roku. Zdecydujemy, które projekty będziemy kontynuować za dwa lata, a z których raczej zrezygnujemy. To, co już wiem, to że tematem kolejnych kursów uczynimy historię, ponieważ w 2016 będziemy obchodzić siedemdziesięciolecie, a to jest oczywiście kotwica, która każe nam zatrzymać się i spojrzeć wstecz. Ale oczywiście nie będzie sentymentalnie, spojrzymy na dokonania poprzedników z perspektywy teraźniejszości.

źródło: „Odra” 10/2014

Dodaj komentarz